Bezpieczeństwo rowerzystów w Gliwicach

Autor zdjęcia: Hans Weingartz / Leonce49 (Praca własna) [CC BY-SA 4.0], Wikimedia Commons

Każdy wypadek rowerzysty to nie tylko kolejna pozycja w policyjnych statystykach, ale osobisty dramat, ból, cierpienie i niezrealizowane plany. Poznaliśmy ostatnio Olę z Sikornika, która opowiedziała nam o swoim wypadku rowerowym i ciągle trwającym powrocie do zdrowia.

Statystki policyjne

Według danych Komendy Miejskiej Policji w Gliwicach w latach 2012-2016 doszło do 363 zdarzeń, w tym 259 kolizji i 104 wypadków z udziałem rowerzystów. Odnosząc to do całkowitej liczby zdarzeń drogowych w Gliwicach, te z udziałem rowerzystów zajmują średnio około 2-2,5% wszystkich zdarzeń. Alarmujące jest jednak to, że ponad 11% wszystkich wypadków drogowych w latach 2012-2016 to wypadki z udziałem rowerzysty! Ruch rowerowy w Gliwicach stanowi zaledwie około 2% całego ruchu, więc tym bardziej przeraża tak ogromny udział ruchu rowerowego w wypadkach. W 2016 co szósty wypadek miał miejsce z rowerzystą… Generalnie zauważa się jednak wzrost liczby zdarzeń drogowych (głównie kolizji) w Gliwicach ogółem, w tym także tych z udziałem rowerzysty.

Przez badane pięć lat we wszystkich zdarzeniach z udziałem rowerzysty 102 osoby zostały ranne (to ponad 9% rannych we wszystkich zdarzeniach w mieście w tym czasie). Łatwo policzyć, że średnio jest to około 20 osób rocznie, lecz nie zauważa się wyraźnej tendencji spadkowej czy wzrostowej. Z kolei przez te pięć lat w wyniku zdarzeń drogowych z udziałem rowerzystów zginęły 4 osoby. Jednocześnie w tym okresie w mieście w zdarzeniach drogowych zginęło 58 osób.

Spośród wszystkich 363 zdarzeń drogowych z udziałem rowerzysty, do jakich doszło w latach 2012-2016 41% miało miejsce z winy rowerzysty, a więc jak łatwo policzyć – około sześć na dziesięć zdarzeń wystąpiło z winy innego uczestnika ruchu. Zdecydowanie najczęściej zdarzenia wynikały z powodu nieudzielenia pierwszeństwa przejazdu – to przyczyna połowy zdarzeń (180 zdarzeń). Połowa wszystkich rannych ucierpiała właśnie z tego powodu. Zaledwie 30% sytuacji, w których nie udzielono pierwszeństwa przejazdu wynikło z winy rowerzysty. Jednocześnie w tego typu zdarzeniach 10% rannych to ranni z powodu zachowania rowerzysty i, niestety, doszło w tym zakresie do jednego wypadku śmiertelnego. Ponownie warto zatem zauważyć, że w znakomitej większości zdarzeń wynikających z nieustąpienia pierwszeństwa przejazdu to nie rowerzysta nie ustąpił pierwszeństwa, ale inni uczestnicy ruchu i odpowiadają oni za szkody na zdrowiu 90% osób!

Inne względnie częste powody wystąpienia zdarzeń drogowych z udziałem rowerzystów w Gliwicach to:

  • nieprawidłowe omijanie (8% zdarzeń) – najczęściej z winy rowerzystów,
  • nieprawidłowe wyprzedzanie (7% zdarzeń i połowa zabitych, tj. dwie osoby) – 96% zdarzeń wystąpiło z winy innych uczestników ruchu,
  • nieprawidłowe skręcanie (6% zdarzeń) – najczęściej z winy rowerzystów,
  • niezachowanie bezpiecznej odległości między pojazdami (6%) – najczęściej z winy rowerzystów.

Zatem najczęstsze powody wystąpienia zdarzeń drogowych z winy rowerzysty to:

  • nieudzielenie pierwszeństwa przejazdu (38% zdarzeń),
  • nieprawidłowe omijanie (18% zdarzeń)
  • niezachowanie bezpiecznej odległości między pojazdami (11% zdarzeń),
  • nieprawidłowe skręcanie (10% zdarzeń),
  • nieprawidłowe przejeżdżanie przejścia dla pieszych (9% zdarzeń),
  • niedostosowanie prędkości do warunków ruchu (8% zdarzeń).

Inni uczestnicy ruchu najczęściej spowodowali zdarzenia drogowe z udziałem rowerzystów w następujących sytuacjach:

  • nieustąpienie pierwszeństwa przejazdu (61% zdarzeń),
  • nieprawidłowe wyprzedzanie (12%)

Ponadto, inni uczestnicy za każdym razem winni byli zajścia zdarzenia drogowego z następujących powodów z powodu nieprawidłowego przejeżdżania przejścia dla rowerów i nieprawidłowego cofania.

Historia Oli z Sikornika

W środę, 20 lipca 2016 od wczesnych godzin porannych realizowałam moje obowiązki, zawodowe i prywatne, docierając w każde miejsce Gliwic rowerem. Najpierw pojechałam do przedszkola, skąd po pracy rozpoczęłam trasę po punktach, koniecznych do odwiedzenia w celu wyrobienia paszportu.
Żeby na zdjęciu do paszportu wyglądać w miarę reprezentacyjnie, nie miałam na sobie typowej
odzieży rowerowej, na mojej głowie nie było kasku, a na nogach balerinki. Jak okazało się za kilka
dni, ubiór był bardzo cennym argumentem dla osób, które oceniały mój stan zdrowia po zdarzeniu, w
którym brałam udział. Z tego względu miałam też wielkie obawy idąc w lutym na rozprawę sądową,
obawiając się, że ponownie usłyszę, że gdybym miała kask, to nic by się nie stało, więc cały wypadek
to moja wina. Ale może, po kolei…

Po 17 spotykałam się moim mężem u rodziców na osiedlu Waryńskiego, mieliśmy pomysł jeszcze
trochę pojeździć rowerami, ale dwa kółka miałam tylko ja, więc podjęliśmy decyzję, że jedziemy na
osiedle Sikornik, gdzie mąż przesiądzie się z samochodu na rower. Żeby jechało mi się wygodniej,
oddałam plecak, dokumenty i telefon do samochodu a sama ruszyłam jednośladem. Dobre warunki
atmosferyczne, słonecznie, sucha nawierzchnia i ciepło pozwoliły mi utrzymywać prędkość powyżej
20 km/h. Moim celem było dotarcie pod blok względnie szybko, więc zdecydowałam, że pojadę drogą
asfaltową, a nie okrężnymi ścieżkami wiodącymi przez pola, w stronę dzielnicy Ostropa. Wybrałam
ulicę Andersa, ponieważ jest zdecydowanie szersza i panuje tam lepsza widoczność niż na
równoległej ulicy Sowińskiego. Ostatni moment, który pamiętam z tego dnia to, kiedy na wysokości
marketu Lidl, na skrzyżowaniu mijał mnie samochodem mój mąż. Pomachaliśmy sobie i to wszystko,
co zostało w mojej głowie. Było około godziny 18.

Wiele szczegółów poznałam dopiero w lutym na rozprawie w sądzie. Emerytowana lekarka, która
jako pierwsza udzielała mi pomocy, zeznała, że kiedy stała na przejściu dla pieszych na wysokości
sklepu Biedronka i hurtowni elektrycznej usłyszała wielki huk. Rozejrzała się i zobaczyła, że przy
postoju taksówek stoi mężczyzna a na ulicy, w okolicy przejścia dla pieszych ktoś leży, na plecach i
krwawi. Kierowca taksówki, był w szoku, nie widział w lusterku nadjeżdżającego pojazdu, więc
otworzył drzwi aby wysiąść, dokładnie w tym momencie, kiedy przejeżdżałam. Trafiłam w tak zwane
martwe pole. Policjanci, wykonujący eksperyment procesowy, uznali, że nie miałam szans na
ominięcie otwieranych drzwi. Najprawdopodobniej zahaczyłam w nie prawym pedałem i stopą , o
czym świadczy doznane złamanie palucha. A słyszany przez przechodniów huk, to dźwięk
wyrywanych z zawiasów drzwi samochodu. Spadając z roweru przekoziołkowałam w powietrzu i
uderzyłam tyłem głowy w asfalt. Emerytowana Pani doktor przejęła dowodzenie nad akcją
ratunkową, nakazała zabezpieczyć miejsce wypadku trójkątem, próbowała nawiązać ze mną kontakt,
a w tym czasie kierowca informował pogotowie o zdarzeniu. Kobiety, które na przystanku oczekiwały
na swój autobus, również podeszły na jezdnię i pomagały opatrywać moje rany głowy. Początkowo,
leżałam spokojnie, nie odpowiadałam jednak na pytania o podstawowe dane. W pewnej chwili
powiedziałam, że chcę rower i chcę jechać dalej. Przechodnie trzymali mnie w pozycji leżącej
podejrzewając uraz mózgu. Ja jednak usilnie się wyrywałam, moje zachowanie było bardzo
chaotyczne i nerwowe. Nikt z obecnych nie wiedział kim jestem, jak się nazywam, ile mam lat i czy w
ogóle mam jakieś ubezpieczenie zdrowotne. Na miejscu pojawili się sanitariusze i policjanci, jak
opowiedzieli na rozprawie, mieli znaczne trudności z utrzymaniem mnie na noszach, bo bardzo się
wyrywałam i odzywałam się w sposób, któremu daleko do kultury osobistej. W karetce zostałam
wprowadzona w śpiączkę. Zaraz zjawił się mój mąż, zaniepokojony, że jeszcze nie dojechałam do celu,
dowiedział się od sanitariuszy, że miałam wypadek oraz że oczekuję na helikopter, którym dostarczą
mnie do Sosnowca, ponieważ tak jest oddział zajmujący się ofiarami takich wypadków. Po tomografii i wstępnym badaniu postawiono diagnozę: Rozlany uraz mózgu (S06.2). Badanie uwidoczniło ogniska
stłuczenia krwotocznego podstawy płata czołowego i skroniowego po stronie lewej, krwawienie
podpajęczynówkowe, krwiak przymózgowy po stronie lewej, stłuczenie pnia mózgu oraz
podwichnięcie kręgosłupa w odcinku C. Niektóre z tych urazów charakteryzuje przeżywalność na
poziomie 50%, więc rodzina i znajomi bardzo niepokoili się moim stanem zdrowia. Do 1 sierpnia
przebywałam na OIOMie Sosnowieckiego szpitala. Po sześciu dniach obudziłam się ze śpiączki,
przywiązana do łóżka, co początkowo wcale mi nie przeszkadzało. Dostrzegłam natomiast zasinienia
na nadgarstkach po tym, jak próbowałam się wyrwać. Zostałam przywiązana, ponieważ pod
wpływem urazu moje zachowanie było bardzo splątane, podskakiwałam na łóżku i wyrwałam sobie
cewnik. Leżałam sama na małej sali pełnej monitorów, nie wiedząc gdzie jestem, dlaczego tam jestem
i czemu nie mam na sobie ubrania. Bez świadomości czy właśnie jest dzień czy noc. Co jakiś czas ktoś
przychodził i pytał mnie jak mam na imię, gdzie mieszkam i czy mam dzieci, za każdym razem to
samo. Kiedy zostałam przeniesiona na neurologię zdałam sobie sprawę, że nie wszystko, co jak
zakładałam działo się obok mnie, miało miejsce naprawdę. Przyśniło mi się wiele dziwnych rzeczy, np.
że jedna z pielęgniarek powiedziała, że jesteśmy w Czechach. Kiedy opowiadałam to rodzinie, nie kryli
zdziwienia, bo kiedy byłam w śpiączce, salę obok przebywał pacjent właśnie z Czech i odwiedzała go
rodzina rozmawiając właśnie w tym języku. Może ten mózg nie był wcale taki bierny i odłączony? 🙂

Był jeszcze jeden powód, dla którego zostałam przywiązana do łóżka, nikt nie był pewien jak
zareaguje mój mózg na zmiany ciśnienia krwi. Nie mogłam więc siadać i wstawać. Kiedy już
ubłagałam personel, żeby mnie rozwiązali musiałam obiecać, że nie będę próbowała siadać. Wolne
ręce dawały nowe możliwości, mogłam na przykład oglądać kolorowe obrazki w gazecie, bo czytać
słów i tak nie umiałam, ale w tamtej chwili też nie przywiązywałam do tego wagi. Odwiązaną ręką
mogłam też dotknąć tyłu głowy, którego praktycznie w ogóle nie czułam. Zadziwiające było, że w
miejscu, gdzie były włosy znajdowało się coś co w dotyku przypominało plastikową skorupkę.
Oczywiście musiałam to podrapać i wtedy odkryłam, że pod plastikiem jest coś miękkiego. Byłam na
tyle nieświadoma, że nie zdawałam sobie sprawy, że to moja zaschnięta krew, nawet moja brudna po
dokonaniu tego odkrycia dłoń, nie podpowiedziała mi, że to rana. Pierwszego sierpnia weszło do
mojej sali kilka osób personelu medycznego, przywieziono też sali wózek inwalidzki. Co chwilę ktoś
dopytywał jak się czuję i czy dam radę usiąść. Wtedy nikt mi tego nie powiedział, ale obawiano się czy
będę mogła chodzić albo przynajmniej siadać. Kiedy już usiadłam na łóżku, dostałam gratulacje jak po
przebiegnięciu maratonu i zostałam przeniesiona na wózek. Na neurologii, gdzie przejechałam
wózkiem, zaczęłam ćwiczenia wstawania i chodzenia. To wszystko było bardzo męczące ale robiłam
postępy. Na sali był telewizor, z radością obejrzałam wiadomości i przeżyłam szok. Kiedy spałam w
Polsce odbyły się Światowe Dni Młodzieży, powódź i podtopienia oraz zlikwidowano gimnazja.
Miałam wrażenie, jakbym przespała kilka miesięcy. Moje przygnębienie pogłębiło się po badaniu
psychologicznym, gdzie zdiagnozowano zespół otępienny. Nie byłam w stanie napisać aktualnej daty,
odejmować od stu po siedem oraz narysować tarczy zegara i odczytać godziny. Na szczęście powoli
wracały umiejętności czytania, więc mogłam rozwiązywać łamigłówki dla dzieci. Ósmego sierpnia
zostałam wypisana do domu. W dalszym ciągu miałam głównie leżeć i wypoczywać, z resztą byłam
tak zmęczona, że większą część doby przesypiałam. Miałam kłopot z poruszaniem się w przestrzeni,
ponieważ nie miałam widzenia stereoskopowego. Przechodząc przez ulicę, czekałam do momentu aż
na horyzoncie nie będzie ani jednego pojazdu, wtedy miałam pewność, że zdążę dostać się na drugą
stronę. Dzięki farmakoterapii i rehabilitacji ruchowej i poznawczej po sześciu miesiącach odzyskałam
zdolność do pracy. Miałam kilka momentów zwątpienia i załamania, nie pomagały mi przeczytane i zasłyszane komentarze. Dowiedziałam się między innymi, że „rowerzystka jechała z nadmierną prędkością”, na drodze, którą podróżowałam jest ograniczenie do 50 km/h, a tej prędkości na pewno
nie przekroczyłam, oraz że miałam w uszach słuchawki i pisałam smsa. Lekarze pytali dlaczego nie
jechałam w kasku. Obawiałam się, że wypadek wydarzył się z mojej winy i że oprócz kary, jaką są
moje obrażenia i wyłączenie z życia na kilka miesięcy dostanę jeszcze wyrok podczas rozprawy w
sądzie. Ta obawa okazała się niesłuszna, wystąpiłam w charakterze świadka, nie przyjęłam roli
oskarżyciela posiłkowego. Nie zostałam też o nic oskarżona. Pewnie to wyda się dziwne, ale nie wiem
jaki wyrok zapadł w sprawie. Wiem tylko, że prokurator domagał się ukarania kierowcy taksówki, ale
czy do tego doszło, to już nie było obiektem moich zainteresowań.

Obecnie, w kontekście wypadku, myślę o infrastrukturze drogowej ulicy Andersa. Zgodnie z planami
urzędu miasta, na odcinku gdzie doszło do zdarzenia ma powstać droga rowerowa. Jej budowa miała
rozpocząć się już w tym roku, o czym zostałam poinformowana w piśmie będącym odpowiedzią na
moje zapytanie. Droga rowerowa zapewniłaby komfort i bezpieczeństwo jazdy nie tylko rowerzysty
ale również kierowcy samochodu, który nie byłby zmuszony omijać kolarzy. Podobny wypadek,
pomimo że był sumą nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, nie miałby wtedy miejsca, ponieważ
mając do dyspozycji drogę rowerową wybrałabym jazdę właśnie po niej, a nie jezdnią. Mam nadzieję,
że takie wydarzenia będą prowokowały władze miasta do refleksji i działania. A opinia publiczna
będzie wywierała dodatkowy wpływ na ich realizację, bo to zdecydowanie bardziej wartościowa
inicjatywa niż fotografowanie kogoś, kto jest wkładany do helikoptera, żeby mieć „pamiątkę” lub
popisywanie się elokwencją i znajomością prawa w Sieci. Z natury jestem optymistką i z myślą dzielę
się swoją historią, żeby na tym niezbyt dobrym początku zbudować dobre zakończenie. Skoro jedna
osoba ucierpiała, wiemy, że jest niebezpiecznie, wyeliminujmy zagrożenie na przyszłość dla
pozostałych.

Wiceprezes Gliwickiej Rady Rowerowej. Absolwentka studiów magisterskich na kierunku zrównoważone zarządzanie miastem. Pasje związane z funkcjonowaniem miasta rozwija działając w NGO oraz pracując w Urzędzie Metropolitalnym Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii.

Jeden komentarz do "Bezpieczeństwo rowerzystów w Gliwicach"


  1. Trzymam kciuki za pełny powrót do zdrowia i na rower. Wyciągam z tej historii jeden wniosek: trzeba myśleć za wszystkich dookoła. Dlatego zwykle mijam zaparkowane samochody w sporej odległości…

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *